• Aktualności

          • Mistrzostwa Europy Karate w Rumunii
            • Mistrzostwa Europy Karate w Rumunii

            • Jakub Piotrowski jest uczniem klasy 2c. Można przedstawić go również jako Mistrza Europy 2021 w karate lub zawodnika kadry Polski tego sportu. Przygoda Jakuba z karate zaczęła się  11 lat temu, jeszcze w przedszkolu. Swoją przygodę ze sportem zaczął w klubie Bushikan i trenuje tam do dziś. Jak sam mówi, zaczął trenować dla przyjemności a teraz jest w reprezentacji Polski w karate Shotokan. Niezwykłe jest to, że  Kuba potrafi łączyć obowiązki szkolne  treningami, a przy tym uzyskiwać niezwykle osiągnięcia. Trenerem Jakuba jest pan Paweł Bombolewski wielokrotny Mistrz Świata, Europy i Polski, który towarzyszy mu od początku jego przygody z karate. Przez ponad dekadę Jakub osiągnął wiele sukcesów: 

              Złoty medalista Mistrzostw Świata WKA (2021) • 2-krotny złoty medalista Pucharu Świata (2020) • Srebrny medalista Pucharu Świata (2020) • Mistrzostwo Europy WUKF (2019)  Mistrzostwo Europy IKU (2021) • 2-krotne V-ce Mistrzostwo Europy (2019) • 2-krotny brązowy medalista Mistrzostw Świata (2018, 2019) • 2-krotny brązowy medalista Mistrzostw Europy (2017, 2018) • 2-krotne Mistrzostwo Włoch (2019) • Złoty medalista German Open (2020)  4-krotny Mistrz Polski (2017, 2018, 2019, 2021) • Brązowy medalista Mistrzostw Czech (2018) • 2-krotny srebrny medalista Pucharu Polski (2019, 2020) • 3-krotny złoty medalista Polish Open (2017, 2018, 2019) • Złoty medalista Czech Open (2019) • Zdobycie Pucharu Prezydenta Miasta Szczecin dla Najlepszego Zawodnika Turnieju Nadziei (2018) 2-krotny brązowy medalista British Open (2018) Srebrny medalista Mistrzostw Gwiazd Karate (2018) Srebrny medalista BASK International (2018)   

               Gratulujemy i życzymy Jakubowi wielu sukcesów ! 
              tEKST: HANNA DUX-PISZKO

          • „Hazard? Nie daj się wciągnąć” 
            • „Hazard? Nie daj się wciągnąć” 

            •  

              W listopadzie na terenie naszej szkoły realizowana jest ogólnopolska akcja edukacyjna „Hazard? Nie daj się wciągnąć” organizowana przez Krajową Administrację Skarbową.  Akcja ma przede wszystkim zwrócić uwagę na kwestie takie jak uzależnienie, problemy finansowe czy wyizolowanie społeczne, które wynikają z nadmiernego korzystania z gier hazardowych wśród dzieci i młodzieży. Zajęcia w naszej szkole organizuje pedagog szkolny, a prowadzi pan Jarosław Gorący z Zachodniopomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego ze Szczecina. Akcja odbywa się pod honorowym patronatem Ministra Edukacji i Nauki. Warsztaty spotkały się z dużym zainteresowaniem  uhonorowane zostały brawami dla prowadzącego.  

               

          • Święto Niepodległości
            • Święto Niepodległości

            • Święto Niepodległości obchodziliśmy w Dziewiątce w tym roku bardzo uroczyście i z wielką przyjemnością, stało się ono okazją do wspólnotowego przeżycia, bo przecież tak długo ze względu na anomiczny czas byliśmy osobno. Tego pięknego dnia – 11.11. – mogliśmy znów być razem. Poczuliśmy, jak wiele naprawdę nas łączy, jak wiele mamy wspólnych wartości, celów, jak podobnie czujemy i myślimy. Doświadczyliśmy magii wspaniałego spotkania, cudownych wzruszeń, dobrych  emocji i czystych myśli dzięki Naszemu Zespołowi Muzycznemu, który współtworzą:

               

              Maria Szelestwicz,

              Tomasz Markowski

              Zofia Ossowska

              Wiktor Pliksko

              Gabriela Gos

              Kacper Amernik

              Maria Syty

              Jagoda Spór

              Julia Piątek

              Anna Buda

              Marcin Mickiewicz

              Emilia Domańska

              Agnieszka Prokopowicz

              MAura Magowska

              Iga Małachowska

              Nina Lorenc

              Wiktoria Kalanis

               

              Byliście wspaniali!  

              Za samodzielność, upór w pokonywaniu trudności, pracowitość, mądrość i talent, którym zechcieliście nas obdarować szczególnie dziękują wasi opiekunowie:
              Elżbieta Korzeniewska i Marek Matusiak
               

          • Sukces ucznia IX LO w Mistrzostwach Polski FTS! ️
            • Sukces ucznia IX LO w Mistrzostwach Polski FTS! ️

            • Z wielką przyjemnością informujemy, iż 30 października podczas Mistrzostw Polski FTS w kl. B i A w tańcach latynoamerykańskich, Rumia 2021.

              Tomek Markowski, uczeń klasy 3GD i Sara Kuźmińska Pawłowska zdobyli

              ️ srebrny medal i tytuł wicemistrzów Polski FTS w kl.B Latin oraz uzyskali awans do kl.A.

              Gratulujemy wspaniałego sukcesu!

          • "Wspomnienia Kombatanta" – wywiad z Panem Zbisławem Szpakiem
            • "Wspomnienia Kombatanta" – wywiad z Panem Zbisławem Szpakiem

            • W związku ze zbliżającym się Dniem Zadusznym chcemy przypomnieć tekst wywiadu ze zmarłym niedawno Panem Zbisławem Szpakiem – jako wyraz naszej pamięci i szacunku dla Kapitana i innych nieżyjących już Kombatantów, którzy przez dziesięciolecia wspierali naszą szkołę, dzieląc się swoją mądrością i oddziałując patriotyczną postawą.

              Ku pamięci…

              Wywiad w 2014r. przeprowadziły redaktorki szkolnej gazety "IX Wrota", panie Weronika Borawska i Gabriela Łapkiewicz, obecnie absolwentki IX LO w Szczecinie.

              Czasy wojny pokazują nam prawdziwe oblicze ludzkie. Wtedy nie można przyjąć biernej postawy. Można być zdrajcą lub bohaterem. Pan Zbisław Marian Szpak, urodzony w 1924 roku, należał do grupy bohaterów. Posłuchajmy Jego opowieści i pomyślmy, jak MY próbowalibyśmy odnaleźć się  w  sytuacjach, w jakich znalazło się Jego pokolenie..

              Jak wspomina Pan początek II wojny światowej?                                

              Kiedy wybuchła wojna, naturalnie, Niemcy mieli sojusznika w ZSRR. Wtedy Polacy dostali nóż w plecy, bo Sowieci napadli na Polskę. Polacy bronili się trochę od Wschodu, ale duża część naszych wojsk już nie miała wyjścia i zaczęła się wycofywać na południe, część się przedostała do Rumunii i na Węgry. Wkrótce nas okupowali Bolszewicy, to była dla nas wielka tragedia, bo my byliśmy wychowywani  w duchu patriotycznym. Nigdy nie trzeba nas było specjalnie zwoływać do wojska, bo byliśmy chętni. Wszyscy rwaliśmy się, by walczyć. Bolszewików nienawidziliśmy z wiadomego powodu. Jak Bolszewicy przyszli, od razu aresztowali mojego ojca jako policjanta. Po kilku tygodniach dowiedzieliśmy się, że ojciec nie żyje. I to poufnie, bo w NKWD pracowała była żona szpiega Polaka, która nam powiedziała. Wszystko nam donosiła o NKWD. Bardzo porządna kobieta. Rosjanie wszystko wiedzieli, bo mieli za donosicieli Żydów, którzy nas serdecznie nienawidzili. Gdy Rosjanie wkroczyli do Polski, słyszeliśmy od Żydów „Skończyło się wasze panowanie”, „Teraz będzie z wami koniec”. Jakoś dwa tygodnie po dowiedzeniu się o śmierci ojca, wywieźli nas na Sybir. Wszystkie rodziny, które straciły mężów i ojców, spotkał taki los. Zanim nas wywieźli, sprzedawaliśmy wszystko, by przeżyć. Trochę pracowałem i byłem wtedy żywicielem rodziny. Na Sybir jechaliśmy kilka tygodni. Pojechaliśmy do Kazachstanu, a stamtąd przewieźli nas do Sowchozu. Tam zastrajkowaliśmy, lecz przyjechało dowództwo NKWD. Chcieli, by wydać przywódcę strajku, ale nikt nic nie powiedział.  Zatrudniali nas przy pracach polowych, zawsze  wychodziliśmy na zero. Kiedy dostaliśmy 100 rubli, odliczali nam za jedzenie etc. Najgorzej jak przyszła zima, bo nie mieliśmy żadnych zapasów. Śniegiem nas zasypało. Zboże wywoziło się do Pawłodaru. Tak zasypało nas śniegiem, że nie mogli nam przywieźć tego zboża ani my nie mogliśmy po nie pojechać. Wysyłali samochody, które utknęły w śniegu. Zaczął się głód. Przy głodzie zaczęły się choroby. Najgorzej miały rodziny, które miały małe dzieci albo starzy ludzie. Zaczęły się choroby takie jak tyfus, czerwonka. Jadło się, co tylko było. Na przykład żmych lniany, który był twardy jak kamień. Trochę się go podgrzewało na blasze. I wszyscy to jedli, starzy, dzieci, młodzi. Dzieci bardzo po tym chorowały, ale nie było nic innego do jedzenia. Tragedia była. Na starych ludzi rzuciły się wszy. Ci ludzie nie mogli się ich pozbyć. Sam widziałem ludzi, którzy byli cali biali od wszy i w końcu umierali. Młodym udawało się przetrwać. Nie było żadnych lekarstw, więc umieralność była wielka. Również wśród dzieci. Trzeba było być bardzo wytrzymałym, by przeżyć tę zimę. Ja sobie radziłem. Nauczyłem się kraść, bo kto nie umiał kraść w tamtych czasach, to jeszcze gorzej miał. Matka, która wzięła kilka ziaren z kłosa dla dzieci, została złapana przez Ruskich i litości nie było.

              Ja spędziłem tam tylko dwa lata, bo przyszła amnestia. Moje ciało spuchło z głodu. Na wiosnę zachorowałem na malarię, czerwonkę… Trzeba było łapać sroki i psy, to wtedy też ktoś miał coś do jedzenia. Gdy przyszła druga zima, już wiedzieliśmy, jak się zaopatrzyć. Teraz była czteroosobowa rodzina. Trzech braci i matka. Na jesień woziłem zboże, pracowałem jako traktorzysta. Przywoziłem do spichrza w narach zboże. Zapamiętałem, gdzie złożyli to zboże na siew. Jak już byliśmy w beznadziejnej sytuacji, wybrałem się w nocy, wziąłem narzędzia i woreczek. Poszedłem do tego spichrza, temperatura sięgała -4̊̊̊̊0 C. On znajdował się ok 40 km za sowchozem. Wiedząc, gdzie chowają to zboże, zrobiłem małą dziurkę i podstawiłem woreczek, nazbierałem 2 kg zboża. Bardzo mi zmarzły ręce. Szczęśliwy zatknąłem tę dziurę i wróciłem do lepianki, w której mieszkało 5 rodzin. Budzę matkę, i wołałam „Jedzenie!”. Dwa pokoje lepianki się obudziły i ludzie byli szczęśliwi, że jest coś na ząb. Znalazł się młynek do kawy i kręcą to zboże. Woda się zagotowała. Każdy się najadł, starczyło dla wszystkich. Przypomniały nam się czasy przed wojną, kiedy to jedzenia nie brakowało. Zdobyłem to jedzenie z narażeniem życia, wilki tam biegały po stepie, a ja poszedłem i nikt mnie nie zauważył. Poszedłem jeszcze dwa razy i jeszcze im przyniosłem. Od tego leżenia na zimnej ziemi bardzo się rozchorowałem, dostałem temperatury. Zdążyłem zrobić skrytkę w rogu tej lepianki, wstawiłem tam woreczek zboża i zaglinowałem. Nikt nie wiedział, lecz któregoś dnia wzywają mnie do miejscowego NKWD. Nie spodziewałem się, o co chodzi, ale trochę przeczuwałem. Pracownik NKWD sadza mnie i czyta mi napisany protokół, że ja kradłem to, tego i tego dnia. I prosi, żebym to podpisał. Mówi, że jak się przyznam, to dostanę 5 lat, a gdy się nie przyznam to 10 lat. Najpierw się wypierałem, on długi czas mnie męczy, ale myślę sobie, że to żadna różnica, czy 5 czy 10 lat. Jak dostanę się do łagru, to nawet 5 lat nie przeżyję. W końcu  zamknął mnie i poszedł. Zaczął sprawdzać ten spichrz, kłódki wiszą jak wisiały, pyta się magazyniera, czy ktoś mu kradł zboże, a on powiedział, że nie. Okazało się, że ten magazynier czuł się  moim dłużnikiem, bo kiedyś mu pomagałem. To on mnie wybawił z tej sytuacji. Po kilku tygodniach mnie spotyka i mówi „Widzisz, ja Ruski i komunista, a Cię nie zdradziłem i nie powiedziałem na Ciebie nic, a Twoi Polacy Cię zdradzili”. Ogłoszono potem amnestię i trafiłem do Armii Andersa. Przyjechał delegat, który spisywał do wojska.

              W tak prosty sposób trafił Pan do polskiej armii? Zaczął się dla Pana wojenny szlak…

              Opowiem wam o drodze do Włoch. Znowu przyszła zima sroga, ale wiedzieliśmy, jak ją przeżyć. Mieliśmy jechać do Polski, ale nie było to zorganizowane. Musieliśmy czekać, dostaliśmy rozkaz jazdy do Pawłodaru, a potem do miejscowości na południu Kazachstanu. Trzy dni podróżowaliśmy. Jak już się tam dostaliśmy, to była przesiadka, a żeby się dostać do pociąg, trzeba mieć bilet, bo inaczej nie wpuszczają. Przychodzi delegat z naszego  wojska i mówi, że jak się na siłę nie dostaniemy, to on nam nie pomoże.

              Jak dojechałem już do Ługowego, były naokoło wielkie góry, takie ośnieżone, a na dole zielono. Zielona równina. I tam był obóz. 10. Dywizja tam się organizowała.  Wszystkich nas, zanim umundurowali, posłali na tzw. woszobojkę - to tam, gdzie się wszy niszczy. To taka łaźnia. Całą odzież zanosiliśmy w jedno miejsce, tam temperatura ok. 100 stopni. Potem dopiero nas umundurowali. Dzięki  tym mundurom i pasom  to człowiek zupełnie inaczej się poczuł. Już żołnierzem.  Mieliśmy takiego szefa - uratował się, nie wiem, jakim sposobem -przeżył Katyń. Strasznie się nad nami znęcał. Wyprowadzał nas na kawałek suchej  łąki, gdzie można było maszerować i musztrę nam dawał.

               Wyżywienie było tam bardzo marne. Garść sucharów z ciemnego chleba dostawaliśmy,  tzw. herbatę do tego i tzw.  zupę Bałannę. Wiecie co to jest? Woda, w której z kaszy manny krupki pływają, tyle, że mogłem je policzyć. Wokół tego naszego obozu, było też wiele ludzi - Polaków, którzy dostali się tam z całymi rodzinami: przeważnie kobiety i dzieci.

              Pierwszy etap podróży – to Iran?

              Tak. Wyjazd wojska do Iranu… Była śnieżna noc. Nasze namioty zasypało, przeciekały. I wtem alarm. Mamy się zbierać, pobudka. I wymarsz.  Na dworzec kolejowy w śniegu po pas brnęliśmy. Nie mówiono nam, dokąd pojedziemy. Ale pociąg podstawiony, kazali ładować się do niego. Wsiedliśmy – też nam nic nie mówią. No ale zamknęli nasz wagon i pociąg ruszył. Myśmy stali tam mokrzy w tym wagonie, ale człowiek, jak zmordowany, to zaśnie (szliśmy duży kawał pieszo).  W pewnym momencie zauważyłem, że ciepło się robi. Byliśmy już chyba z kilkaset kilometrów na południe. Dojechaliśmy do portu nad morzem Kaspijskim. Wtedy na statek. A na statku już niewiele miejsca było. Bo ci, którzy prędzej zjedli, co nam dano na stołówce, a  to było parę tysięcy ludzi, to już pozajmowali cały pokład, gdzie jakie miejsce było.  A dla nas zabrakło miejsca, żeby się rozłożyć na pokładzie. Ja mówię do kolegi, że w nadbudówkach luki są. Dziura była i wleźliśmy tam. I tam żeśmy zasnęli, a tu wojsko ładowali i ładowali. Jeden na drugim prawie leżał. Parę tysięcy ludzi się zmieściło, a to były zwykłe małe tankowce. Kursowały po morzu kaspijskim do Persji (dzisiejszego Iranu). Ten otwór, w który myśmy wleźli, zawalili nam jakimiś workami. Dla przyzwoitości zaczęliśmy sprawdzać, co w nich jest. Nóż mieliśmy, jeden worek prujemy: chleb, suchary. Bierzemy do swoich tornistrów – bo nie wiadomo, gdzie jedziemy. Co będzie, to nikt nam nie powiedział. Następny worek rozpruliśmy: śledzie solone. Też wzięliśmy te śledzie. Jeszcze jeden worek próbowaliśmy:  suszona kiełbasa. Jest suszona kiełbasa? Wyrzuciliśmy śledzie. Kiełbasa to było wyżywienie oficerskie. Objedliśmy się niesamowicie. I zapas mieliśmy. Odnaleźliśmy w rurczołach kran z wodą to i mieliśmy wodę do popicia. A tam to była straszna rzecz: bo tyle ludzi, a każdy chciał pić. Dostał śledzie solone, to tym bardziej chciał pić! A kran tylko jeden był na pokładzie. I żandarmi stali, kto przychodził z manierką, to mu ją wyrzucali do morza, bo manierki tu miały mały otwór. Musiał każdy przyjść z menażką. Menażki…  jedna w drugą wchodziła, takie angielskie, płaskie, kwadratowe. A my wody mieliśmy pod dostatkiem. Wszystkiego. A najgorzej było, gdy ludzie potrzebowali się załatwić. Oni nam pobudowali przy burcie prowizoryczne latryny. Jak ktoś się załatwiał, to leciało do morza. To było pomyślane nawet z sensem, ale jak wiatr wiał, to coś, co miało iść do morza, leciało na pokład.  No, straszne były rzeczy.

               Pewnej nocy statek się zatrzymał i padł rozkaz: wyładowywać się! Molo było prowizoryczne, wyleźliśmy. Kto może, tu, gdzie stoi, ma spać. Rozłożyliśmy się. Plecak pod głowę i śpimy. Obudził nas głos sprzedawców nawołujących do kupna. Po rusku wołali: jajca wariennyje,  tj. jajka gotowane. Ja to pamiętam do dzisiaj. Spałem przy witrynie na chodniku, rano patrzę w nią: takie bloki chałwy oraz rozmaite inne słodkości. Wszystko na tej wystawie. Oj chyba, myślę, śnię. W końcu okazało się, że to jest prawda, że już jesteśmy w takim kraju, gdzie wszystko jest. To było w Pachlewi - taka miejscowość w Iranie nad morzem Kaspijskim. Potem było jedzenia w bród. Ile kto chciał. Wszystko głównie na ryżu.

              Jak wspomina Pan pobyt w tym egzotycznym miejscu?

              Zaczęło się wojsko. Znowu nas wysłali do łaźni. Trzy namioty połączone ze sobą. Rozbieraliśmy się w pierwszym. Obsługa to było wojsko hinduskie. Zdzierali z nas odzież i na kupę tam rzucali, a nas do drugiego namiotu, w którym była łaźnia polowa. Gorąca woda, mycie. Po kąpieli stał hindus z naczyniem z proszkiem - to było DDT. (Po wojnie u nas w Polsce owady tym niszczyli, to taki palący proszek.) Każdemu, gdzie owłosienie było, sypali tym proszkiem. To piekące było niesamowicie. I do następnego namiotu.  A w tym namiocie bielizna nowa, czysta i umundurowanie. A tamto wszystko stare do spalenia. Także już byliśmy gotowi do dalszej drogi. Przyjechały ciężarówki perskie i do tych się ładowaliśmy.

               Byłem zachwycony tym, jakie oni mają tam kanały nawadniające, kiedy patrzyłem, jak woda pod górę płynie, sam nie wierzyłem, że tak może być. Ale tak to wyglądało, pod górę i potem dalej płynie na pola. I tak jechaliśmy aż do gór. A po tych górach szosa na jeden samochód, a Persowie się mijają i  pędzą jak szaleni. My w strachu, że zlecimy zaraz do tej przepaści. Tam były takie wypadki, ale oni jak diabli zachowywali się na tych drogach. Przez góry przejechaliśmy… po drodze Wojtka żeśmy kupili. A pamiętacie Wojtka? On bardziej słynny jak nasze wojsko! Taki miły niedźwiadek. Potem dotarliśmy do Iraku. No i dalszą drogę jechaliśmy przez pustynię piaszczystą taką ścieżką, a potem znalazła się szosa asfaltowa, którą wybudowali Anglicy, żeby mieć dobry dostęp do Iranu. Jechaliśmy i przez  pustynię kamienną. Jak będziecie kiedyś w Jordanii, a to się nazywało Transjordania w tamtym czasie, to są tam takie olbrzymie czarne głazy. Pustynia cała z tych głazów jest stworzona. To było niesamowite. Nie było piasku, niczego, tylko czarne głazy. Mówili, ze to diabeł usypał pustynię taką czarną. Jeszcze jak jechaliśmy pierwszy raz, to był zbiór pomarańczy. My kolumną jechaliśmy do Palestyny, a tam bardzo dużo było samochodów, które wiozły pomarańcze ze zbiorów. Jak przejeżdżaliśmy, to rzucali w nas pomarańczami ci robotnicy. Najadłem się do syta chyba do końca życia tych pomarańczy. Ale jeszcze lubię. One nie brzydną. Ale tak jadłem, że aż nie mogłem gryźć, zęby cierpły.

              A jak wspomina pan gen. Andersa?

              Ja miałem z nim spotkanie, nawet bliskie. On wizytował szpital, a ja byłem w owym czasie w tym szpitalu. Miałem zastrzyk. Nie myłem przez trzy dni ręki, bo gen. Anders mi ją podał. To było na południu Włoch.

              Proszę opowiedzieć nam o działaniach we Włoszech…

              Jak już przyjechaliśmy do Włoch, ja trafiłem do artylerii przeciwlotniczej. My byliśmy żołnierzami bardzo dobrze wyszkolonymi. Naprawdę. Każdy żołnierz przechodził bardzo surowe wyszkolenie. Nie było tak, że ktoś unikał zajęć. Ja byłem w obsłudze dział przeciwlotniczych i sprzętu. Do Włoch popłynąłem drugim rzutem, razem ze sprzętem.

              Takie przygody mieliśmy na morzu… Musieliśmy się po drodze schronić na Sycylii, bo Niemcy bombardowali w tym czasie Włochy, tam gdzie mieliśmy lądować. Przez jakiś czas byliśmy w porcie. On był chroniony zaporami podwodnymi. W końcu jak ruszyliśmy, to kolejną przygodę mieliśmy, bo wjechaliśmy w pole minowe i w kapokach czekaliśmy prawie całą noc na pokładzie. Śnieg prószył i wiatr rąbał. Kapitan widocznie zawinił, może nie orientował się. Okręty marynarki wojennej rano się zjawiły i powyławiały wszystkie miny przed nami. Potem szczęśliwie dojechaliśmy do miejscowości Bari. To jest duże miasto i to właśnie  w tym czasie, kiedyśmy na Sycylii przebywali, było ono bombardowane. Kilkanaście statków blokowało wejście do portu, bo zatonęło. Było bardzo nieprzyjemnie. Tam dużo ludzi zginęło: żołnierzy, marynarzy.  W końcu wyładowali nas i po kilku dniach postoju w porcie ruszyliśmy do naszego oddziału. Mieliśmy sprzęt, tzn. działa, amunicję i ciągniki. Dotarliśmy do niewielkiej miejscowości w pobliżu Campobasso. Był tam umiejscowiony szpital już czekający na rannych.

              Dotarliśmy do swoich oddziałów. Obsługa już pozajmowała stanowiska. Ale jeszcze nie miała sprzętu, dopiero my go przywieźliśmy. Tam rozlokowaliśmy się już na swoich działach. I tak już zostaliśmy na tej górce. Tam czekaliśmy na samoloty. Ale Niemcy samolotów mieli już bardzo mało. Gdzie indziej ich potrzebowali – na froncie wschodnim… No, ale trochę ich mieli. Czekaliśmy. Pewnego dnia przyleciały samoloty, ale to były nasze, tylko nierozpoznane, bo przyleciały takie Spitfire’y, które miały obcięte skrzydła. Poprzednie miały zaokrąglone. Któryś z oddziałów pomylił się. Nie poznał, że były nasze odznaki i zaczęli strzelać do nich. Podawali od jednego do drugiego i wszyscy wkrótce strzelali. A ja byłem jeszcze takim zwykłym żołnierzem.  Dowódca mojego oddziału - kapral przedwojenny - był rozpoznał, że to sylwetki naszych samolotów. I nie dał rozkazu do strzelania. Ja wtenczas mogłem taki Spitfire zestrzelić, byłem w obsłudze działa. Byłem przy dziale, działo było gotowe do strzału, a ja obok kilkanaście metrów miałem taką jamę sobie zrobiłem z głazu i postawiłem karabin maszynowy - moim zadaniem była obrona działa. Jeden z samolotów zauważył nas, nie strzela - pikuje na nas. A ja przecież mogłem mu puścić serię, bo przeleciał nade mną jakieś 10 metrów. Jeśli nawet nie mniej - widziałem pilota z daleka. Nie otworzyłem ognia, on sobie przeleciał. A ci, którzy do niego strzelali, duże zniszczenie nam zrobili. Byli i zabici i ranni. Własne samoloty, tak to na wojnie bywa, nierozpoznane. 

              Staliśmy tak z 1,5 miesiąca, czy 2. Staliśmy na szczytach gór, a pod nami chmury leciały. Pierwszy raz to w życiu widziałem, tak wysoko byliśmy. Potem nadeszła zmiana stanowiska. Okopaliśmy się, zrobiliśmy sobie taki schron, rozebraliśmy tam jakąś szopę, ziemią przysypaliśmy. No i  zwinęliśmy żagle, już nie mieszkaliśmy na statku. Zatrzymaliśmy się w miasteczku. Jak tam nas Włosi przyjmowali serdecznie! Straszna bieda tam była w tym czasie. Nie mieli nic. Ani jedzenia specjalnie, ani pieniędzy. A najbiedniejszy to był ksiądz.  Jak msza się odbywała, to ludzie wrzucali mu centimy na tacę. To tak jak nasze grosze teraz. A był to wykształcony ksiądz. Religijnie i nawet historycznie.  Kiedy przybyliśmy, mieliśmy wiele pieniędzy włoskich. Wrzucaliśmy mu na tacę tyle, że się wkrótce nie zmieściło. Więc on podniósł komżę i chodził z komżą. Nas to rozbawiło, to wsypaliśmy mu tych lirów!  A każdy z nas miał ich sporo. Aż mu się w tej komży nie mieściło. Dziękował nam i za chwilę na mszy zaczął opowiadać historię Polski. Wszystko tym Włochom opowiedział. I powiedział: „Musicie ich przyjąć godnie, bo to są bohaterowie”. Jak wychodziliśmy z tego kościoła, nie pojedynczo, tylko po wojskowemu, to nas tam prawie rozszarpali. Każdy do siebie ciągnął, żeby nas ugościć. Ale to myśmy raczej więcej ich gościli, bo mieliśmy wyżywienie i pieniądze. Taka feta tam była, że nie mogliśmy się rozstać. Trwało to z 10  
              dni.
              Nagle o północy pobudka. Wyczytują, że ten, ten i ten - do samochodu. Samochody stały, czekały, my w ogóle nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Nikt nic nam nie powiedział. Wsiadłem. Jedziemy w ciemną noc i tylko wybuchy słychać gdzieś z daleka. „O! Gdzieś na wojenkę jedziemy”. Tam, gdzie byliśmy, była wojna patrolowa. Od górki do górki nasze i niemieckie patrole chodziły. Jak się spotkali, no to strzelali do siebie. Nie wiemy, co się dzieje.
              W końcu się rozwidniło, my dalej jedziemy, raptem STOP, zatrzymujemy się. „Wysiadać z pełnym rynsztunkiem!”. Samochody odjechały. Takie siatki tam były rozciągnięte z napisami: „Nie bądź głupi, nie daj się zabić” - trzeba było szybko przebiegać, bo zasięg tej artylerii był aż tam, gdzie właśnie byliśmy.
              Biegliśmy do takiego gaju oliwnego i tam kazali się zatrzymać. Myśmy się zatrzymali, a byliśmy zmęczeni, bo nikt w nocy nie spał. Ja pod taką oliwką się rozłożyłem, a inni gdzie tylko mogli. W takim jarze dalej, angielska artyleria dział, tacy chłopcy sobie baraszkowali i śniadanie jedli. CIĘŻKA ARTYLERIA! To ja byłem w przeciwlotniczej, jeszcze nie w artylerii. No i ci chłopcy tak śmieją się, zabawiają, a ja zdrzemnąłem się pod tym drzewem. Raptem jak nie huknie! Pierwszy raz słyszałem jak działo, jakieś 50 m od nas, wylatuje w powietrze. Trafił w niego pocisk niemiecki, a po tych chłopcach tylko szczątki zostały, bo nawet z tej oliwki, pod którą leżałem, krew kapała. Tak sobie myślę „to żeśmy dobrze trafili” i zaraz kazali nam przenieść się chyłkiem w drugie miejsce. „I tu kopcie sobie rowy”. A były niektóre już wykopane, bo przed nami wojsko hinduskie tam stało. My ich luzowaliśmy.
              No i każdy do swojej dziury, każdy sobie tam coś poprawiał, żeby się zmieścić. Było to szerokości i długości grobu, żeby pocisk nie trafił. Ja znalazłem taki rów, wskoczyłem do niego, zacząłem sobie poprawiać, ale musiałem się wynosić, bo tam pogrzebany był hindus. Musiałem szukać innej dziury... No i zaczęło się.


              Jaki obraz Monte Cassino Pan zachował?

              Z jednej strony był klasztor Monte Cassino, a z drugiej Monte Cairo (2000 m n. p. m.). Także jak kto tylko zapalił papierosa w zimie, to już na niego leciał pocisk, jak nie artyleryjski, to moździerzowy.  
              Raz przyjechał na wizytację dowódca naszej baterii. Bardzo porządny facet. Przyszedł do nas wieczorem i pyta: „Jak chłopaki? Co u was?” „Yy wesoło tutaj”. On palił papierosa, taki był zdenerwowany. No i faktycznie tak było, bo jak on pokazał się z tym papierosem pod gołym niebem, to od razu w nas strzelali. On wtedy szybko zgasił. Długo u nas nie posiedział i zaraz: „Trzymajcie się chłopaki, trzymajcie, uważajcie, chowajcie” itd., a my zostaliśmy.

              Wtedy było przyzwoicie jeszcze, do pierwszego jako tako spokojnie, chociaż ludzie też ginęli. A jak się zaczęła ofensywa, to z naszych odcinków frontu - bo tam i Francuzi obok stali – to strzelało 2000 dział. Był jeden tylko huk, tak jak z karabinu maszynowego (gest pokazujący karabin maszynowy, odgłos „tatatatatatatan”). Myślimy: „Chyba wszystkich ich wytłukli”. Ale okazało się że jak tylko zaczął się ostrzał to wszyscy Niemcy schowali się do swoich dziur, bunkrów. A jak przerwa była i piechota poszła do natarcia, to spotkała się z takim ogniem od karabinów maszynowych i artylerii że już w pierwszej chwili wielu naszych chłopców zginęło. Dowództwo próbowało poderwać się do ataku, a jak się poderwali to spotykali się z takim samym ostrzałem. Natarcie się załamało, wielu zginęło.
               

              Ci pierwsi co starali się zdobyć Monte Cassino nie powiedzieli nam nic. Trzeba było to walką rozpoznać. Po pierwszym natarciu było nas za mało. Dlatego kto był z tyłu, czy był kucharzem, czy jakimś -jak to mówiono na takiego służącego oficera- fajfusem (śmiech), kogo tam mogli zmobilizowali, by uzupełnić oddziały.

              Drugim razem już wiedzieliśmy gdzie, jak i kto broni, nie pchaliśmy się na hurra. Po kolei zdobywaliśmy bunkry.
              Były takie samochodziki małe, angielskie, bardzo szybkie i wytrzymałe. Był taki oddział, który dowoził je pod samą linię frontu z amunicją i zaopatrzeniem, a potem błyskawicznie uciekali. Jak szaleni latali tam, bo zmobilizowali dobrych kierowców. Zwozili rannych a potem też poległych. Szpital w Campobasso, miał mnóstwo roboty. Bez przerwy. Bez przerwy dowozili im rannych, nie tylko Polaków ale też Niemców. Tego nie mogliśmy znieść. Jednak jak ktoś uczciwie prowadzi wojny, to zabija, ale jak wróg ranny to się nim daje zaopiekować.

              Polaków była liczba wysoka, ale nie na tyle by zrobić trzy brygady, utworzono tylko dwie.
              A dużo zginęło, około 1000 ludzi.
              Potem, po tej całej masakrze pod Monte Cassino to było nas tyle ile w jakimś dość dużym miasteczku.
              Jak zaczęła się ofensywa, trafiliśmy na takie oddziały niemieckie, które luzowały tych którzy byli na pierwszej linii.  Oni wtedy szli z drugiej strony na klasztor, na swoje stanowiska i trafili pod nasz ogień artyleryjski.Mieliśmy tą satysfakcję. 

              Bunkry były tak rozmieszczone, że jeśli zdobywało się jeden to z drugiego bunkra Niemiec strzelał w plecy. Nie było do końca wiadomo gdzie są jakie bunkry. Trudno było kogoś zastrzelić jak był w bunkrze, trzeba było tam granat wrzucić. Przed takimi to kilku naszych leżało, bo jednego bunkra bronił drugi. 
              Także nieraz dochodziło do walki wręcz.. Jak strzały umilkły to znajdywaliśmy dwóch żołnierzy, niemiecki i polski, splecieni w uścisku, jeden i drugi nieżywy. W końcu Niemcy, po dniu takiej walki wiedzieli, że muszą się wycofać.

              W ten sposób zdobyliśmy klasztor Monte Cassino.

              Największe starty miała 5 Dywizja.

               Gdy tam walczyłem to miałem 20 lat. Przeważnie mieli 22, 24 lat. W naszej Dywizji Strzelców Karpackich(3) byli młodsi, starsi byli w 5 Dywizji, jako pierwsi wzięci do wojska z łagrów. My byliśmy z Kołchozów i innych takich. Myśmy dołączyli nie do dywizji, a Brygady Strzelców Karpackich. Właściwie myśmy ich bardziej wchłonęli, bo było nas więcej, parę tysięcy.  Sporo było np. Białorusinów, Ukraińców którzy podawali się za Polaków i zostali wcieleni do wojska. Żydzi też walczyli.

              Zjednoczyliśmy się, ale oni nas nazywali „prawosławnymi” a my ich „ramzesami”. Bardzo się lubiliśmy, dla nas byli wzorem. U nas nie było pruskiej, przedwojennej dyscypliny, że żołnierz musiał salutować kapralowi. U nas wszyscy byli kolegami.


              Strachu to ja cały czas miałem pełne portki. Jak byliśmy pod Monte Cassino, nas przydzielili wtenczas do pomocy, nie byliśmy ani w piechocie ani artylerii polowej. Jedni byli do wożenia amunicji, drudzy do donoszenia, inni do zadymiania czołgów czy piechoty, żeby Niemcy nie mieli wglądu, bo oni tak jakby z góry na nas patrzyli.
              Miałem ze sobą brata starszego, a jego przydzielili do zadymiaczy. Był zupełnie daleko ode mnie. To były takie olbrzymie bańki ze środkiem chemicznym. Zapalało się to i one dymiły.

              Chciałem przenieść się do brata. Szedłem sobie spokojnie, cisza była, ale w pewnym momencie Niemcy zaczęli ostrzeliwać zabudowania obok. Jak po tych chałupach pociski rozrywają się , ja przerażony nie wiedziałem gdzie się schować. Jedno zabudowanie miało wejście do piwnicy. Wskoczyłem tam i leżę. Był tam brud i śmiecie. Czym prędzej chce  stamtąd uciekać, lecz jak wybiegłem to byłem cały w takich czarnych pchłach. W życiu nie widziałem tylu pcheł. Nie wiedziałem czy bać się strzałów czy pcheł. Niemcy w końcu przestali, ja wróciłem i musiałem zdjąć z siebie całe umundurowanie żeby się pozbyć tego robactwa.

              Potem, jak  drugim razem szedłem do brata, Niemcy też strzelali. Tym razem na prawdę nie było gdzie uciekać, więc położyłem się na piaszczystej drodze, no i czekałem. Chciałem skoczyć do takiej skarpy obok, ale się bałem podnieść, no i dobrze zrobiłem, bo chciałem się już podnieść, kiedy pocisk właśnie rąbnął   
              w to miejsce.
              Jakoś się udało. Przeżyłem.


              Co się stało po zdobyciu klasztoru?


              Wielka pompa była. Anglicy udekorowali gen. Andersa Orderem Łaźni, co podobno było wielkim zaszczytem.
              No ja wiem? Było też smutno,  jak zaczęli znosić z pobojowiska naszych chłopaków. Widziałem to, jak owinięty poległy w plandeki? / płotno, a tu taka ręka macha.
              (pokazuje ruch ręką). Ich przywiązywali do noszy i zwozili na cmentarz, wtedy jeszcze prowizoryczny. Smutno było, bo jak się szło na wojnę to był komplet, a teraz to ten zginął to tamten...

              Byliśmy cały czas w pościgu za Niemcami, od kiedy ci wycofali się spod Monte Cassino. Forsowaliśmy rozmaite linie oporu: linię Gustava, linię Gotów itd.. Pchaliśmy się cały czas do przodu. Biliśmy się najpierw nad Adriatykiem potem w górach. 
              Była miejscowość, taka wioska, na dole szła wąska dróżka. Musiałem iść za potrzebą, to poszedłem. Siedzę w kucki, patrzę – tam jakiś przewód, drucik. Przyglądam się zaciekawiony, a tam w chwastach, taki kwadracik, troszkę większy leży! ( pokazuje leżącego na stole smartphone'a).
              To była mina przeciwpiechotna.
              Jak żołnierz zahaczał o drut, to mina wybuchała na ziemi i urywała nogę, czy dwie. A były jeszcze „skaczące jacki”. Wyskakiwał pocisk na wysokość ciała żołnierza i tam wybuchał. Ja tę/ tą minę odkryłem.
              Jak wróciłem to przyjechali saperzy. Dość późno, bo jeszcze na dole, na dróżce jechali obserwatorzy z naszego pułku- artyleria ma zawsze swoich obserwatorów na pierwszej linii.
              Jechali czwórką na samochodzie po tej dróżce, a z drugiej strony - bo to było w dolinie - taki Włoch, gospodarz, leci z tej góry i woła, krzyczy: „mines! Mines!”, a oni nie zrozumieli. Raptem jak mina wybuchła, trzech od razu zginęło, samochód do góry kołami, rozerwany na pół. Jeden z nich, jeszcze żył i znalazł się skądś nagle ksiądz, dał mu ostatnie namaszczenie.
              A czwartego nie było!
              Dzwonimy, pytamy się „Gdzie ten czwarty?”, to był przecież dowódca. W pobliżu rosła taka wielka kukurydza, saperzy przyjechali i rozminowali cały ten teren. Oni wylecieli na podwójnej minie, olbrzymi wybuch.
              Oni mówią, że jechało czterech, a mamy tylko trzech. Myślimy sobie, że ten może gdzieś wysiadł.
              Wieczorem jechał motocyklista, on wstąpił do tej kukurydzy i znalazł czwartego. Wybuch odrzucił  go o 40 m od miejsca, gdzie była mina.
              Takie smutne historie.

              W końcu daliśmy łupnia Niemcom. Jak szliśmy w pościgu Adriatykiem, zrobili sobie front i stanowiska, przy mieście Ankona. Wtenczas dołączyła do nas 5 Dywizja. Długo się zbierali, dopóki swoje uzupełnienia zrobili. Obeszli ich z drugiej strony, wzdłuż Adriatyku, zamknęliśmy z jednej i drugiej strony, wzięliśmy 2 tys. jeńców. A byli w wojsku niemieckim też Polacy, którzy podpisali listę Volksdeutscha, potem ich synowie też byli brani do wojska. Także i pod Monte Cassino jest spory kawałek cmentarza dla nich.

              Myśmy byli bardzo rozgoryczeni. Już w Jałcie nas podzielono. Zwłaszcza Roosvelt to był chory człowiek. On się zgadzał na wszystko byle szybciej odbić, a że tam pół Polski zabiorą, to nie będą ci Polacy nadskakiwać.  Uważał nas za buntowników. A Churchill też się nie wzbraniał.  Zarzucali mu, że przecież miał nas bronić, „Ale nie broniłem was przed tym że Rosja wam pół terytoriów zabierze!” No, wykręcił się sianem. 
              Byliśmy dla Anglików ciężarem. Wojna się skończyła, a tyle wojska tam zostało. Stworzyli nam Korpus Zatrudnienia i Rozmieszczenia, i tak nie było co ze sobą robić, ja nie byłem do nich przychylnie nastawiony. Nieraz mówili: „You fucking, bloody Polish people” Tak było.
              Polacy którzy zostali mimo to, miałem takiego kolegę, nazywał się Wacuś Kokosiński – przez 10 lat nie mógł brać innej roboty, tylko budować kolej. Tak decydowały związki zawodowe
              .

              Ma pan bliznę na ręce. To powojenna?
              Taak, to taka pamiątka. Ze strachu oberwałem. Żałowałem tego palca.

              -No wiesz, usunę ci ten palec- mówił lekarz, jak mi robił tą operację.

              Chciał mi w ogóle cała rękę uciąć, bo gangreny dostałem. Lekarze zajmowali się ciężko rannymi, to kiedy ja poszedłem do nich:

               -Tu mi ropa cieknie.

              -Aa, to tak ma być.

              Dostałem gorączki, straciłem przytomność nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jak odzyskałem świadomość, to na stole operacyjnym. I usłyszałem „Przygotować się do amputacji” a ja mu tak:

              -Panie, jak mi pan utniesz tą rękę to może mi pan głowę uciąć od razu, bo ja skoczę wtedy z miejsca z dachu.

              -To  umrzesz!

              -To umrę.

              Tak jeszcze zdążyłem powiedzieć, a potem mnie uśpili. Jak znowu odzyskałem przytomność pierwsze co: czy ręka jest? Jeest, to już lepiej.

              Po wojnie byłem w tzw. „mrocznej Anglii”. Tam deszcze, mokro, zaczęli nas do roboty gonić, a co najgorsze, że razem z Niemcami, tymi niewolnikami. „ Ja z nim wojowałem, a teraz mam z nim iść do roboty?”.

              Któregoś dnia pomyślałem sobie „co ja mam tutaj z tymi szwabami razem buraki kopać?”. Zgłosiłem się do lekarza z tą ręką, ten wysłał mnie do szpitala. A w szpitalu, to było jak w raju! Miałem łóżeczko, pościel, wszystko, obsługa dziewczęca, młode dziewczyny, a byłem już zdrów wtenczas.
              Jeden lekarz zaczął mi wtedy robić infiltracje; to był czubek jakiś! I tu zastrzyki z czegoś dawał. Taką grubą igłą robione (pokazuje), siniaki miałem, przeklinałem żem poszedł do tego szpitala. Dotrwałem tam do wiosny.

              Była wtedy taka historia, że jeden z lekarzy, już po  wojnie ściągnął swojego syna z Polski przez „zieloną granicę” czyli Czechosłowację. Mieli kanały przerzutowe, którymi można było dostać się na zachód. Matka tego chłopca zginęła w powstaniu warszawskim, dlatego on miał swoją przyjaciółkę – siostrę Stasię. Ja się nim też opiekowałem.
              W końcu zdecydowałem się, że ja chyba jadę do domu, do Polski. Brat mój był już w Polsce, napisał do mnie list, że nie jest tak strasznie, że mogę wracać, wielu wróciło. Myślę sobie „ odwiedzę, a potem wrócę przez zieloną granicę.”. Miałem to w zamyśle, siostra Stasia która opiekowała tym chłopcem, mówiła:” Coś ty, zgłupiał wariacie jeden?! Do komunizmu chcesz wracać?”. Dostałem miej więcej namiary jak mają mnie tam przemycić przez tą zieloną granicę. No i dostałem mniej więcej namiary, jak maja mnie tam przemycić przez tą zielona granicę. Żonę poznałem i rodzinkę swoją musiałem poznać w Polsce… Zwlekałem aż Czechosłowacje zajęli komuniści i tym sposobem zostałem w kraju.
              Co się zmieniło w Polsce?
              Polska początkowo była, jak mówili Rosjanie „niepewny element”. Pracowałem jako kierowca w cementowni. Tam miałem dyrektora, który był zaprzyjaźnionym ze mną byłym Akowcem – tego nie dawał po sobie poznać. Musiałem go wozić na wszystkie zebrania i spotkania, a on mi bardzo ufał. Miał swój pistolet, jeszcze z AK. Jego zrobili takim przedstawicielem partyjnym, jak oni to nazywali. Jeździł po  całym rejonie - i uświadamiał tych swoich partyjnych jacy to są w  Polsce wrogowie itd. a ja byłem zawsze wymieniony na tej liście jako były żołnierz, który wrócił z Anglii i że ja też jestem wrogiem.   
              W takim przeświadczeniu żyłem. Kiedy ktoś w nocy po schodach chodził, to myślałem- „cholera, chyba po mnie”.
              Kiedyś pracowałem w wielkim warsztacie, gdzie przy śniadaniu robotnicy się schodzili w kółko i opowiadali sobie rozmaite historie.
              M.in. ja opowiedziałem: jak ja miałem, że z głodu umierałem, że żmych i sroki jadłem, a psy jak były to rozkosz. Psy się jadło jak baraninę, jeśli się upolowało.
              Jeden z tych słuchaczy zakablował mnie. Ojciec jego miał radio, razem słuchaliśmy Wolnej Europy- a syn? Był kapusiem. Któregoś dnia wzywa mnie UBowiec z naszego zakładu pracy (każdy zakład pracy miał biuro UBowca, i ten nas pilnował). Oni wtenczas dostawali NRDowskie BMW.Wzywał mnie dlatego że wiedział że ja już wcześniej montowałem samochody i motocykle, a on w ten dzień rąbnął w tramwaj, zjeżdżający do zajezdni i widełki w motocyklu przygiął. I przychodzi i mówi: „Panie, pomóż, zrób coś! Będę miał wielkie nieprzyjemności.”Nie martwiłem się o jego nieprzyjemności, ale bałem się jego.Te widełki rozprostowałem w tokarni, dałem mu, on szczęśliwie pojechał. No a jutro mnie wzywa i od razu: „Co?! Związek Radziecki ci się nie podoba?! Żmych jadłeś?!”Ja mówię: „Tak, jadłem!”. A miałem przygotowany zmyślony życiorys, którego używałem, bo nie wolno mi było powiedzieć że byłem na Zachodzie i pod Monte Cassino.„To ja ci zaraz do głowy wbiję!”.Taką mu przysługę zrobiłem, a ten bez mała mnie nie pobił w tej kancelarii. Wyszedłem bardzo zdenerwowany. Potem drugi Ubowiec przychodzi do mnie, żeby mu zrobić podobną przysługę, ja odmawiam bo tak mnie potraktowano, a ten : „Panie! Podziękuj jemu! On powinien pana od razu zamknąć. To jest szeptanka. A wie pan, że za szeptankę to 3 lata by pan dostał i rodzina by nie wiedziała gdzie pan jest?”

              Takie były historie i takie czasy.

               

               

               

               

               

               

               

               

               

               

              Pan Zbisław Marian Szpak z małżonką Haliną. Przy Nich – Gabrysia i Weronika

          • Na „Lalkę” do Współczesnego…
            • Na „Lalkę” do Współczesnego…

            • Jedną z wielu ścieżek edukacyjnych, jak również kulturalnych tradycji Dziewiątki, jest bywać razem w teatrze. Od wielu lat poloniści nawiedzają – zwłaszcza miejscowe – świątynie Melpomeny, by razem ze swoimi uczniami z zainteresowaniem oglądać ciekawe, nierzadko poruszające (zachwycające lub irytujące), a niekiedy nawet odkrywcze inscenizacje dramaturgicznej klasyki i teatralne eksperymenty z literaturą. Naszą uwagę przyciągają min. gry z różnymi konwencjami teatralnymi oraz próby przekładu tekstów niebędących tradycyjnym tworzywem dramatu (poezja, proza beletrystyczna i publicystyczna) na język teatru.

              Rzecz jasna, chętnie ryzykujemy oglądanie adaptacji lektur, co w trudny do przecenienia sposób wzbogaca szkolną interpretację ich samych, jak również poszerza pola intelektualnych i artystycznych poszukiwań uczniów.

              U początku sezonu zainteresowała nas intrygująca oferta inscenizacji na motywach „Lalki” Bolesława Prusa w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, która zdecydowanie zasługuje na komentarz. Wiele klas, zainspirowanych przez swoich nauczycieli, obejrzało ten spektakl we wrześniu i październiku.

              Parę słów o przedstawieniu. Próba przekładu powieści, dość starej zresztą i tak okrzepłej w soczewce krytyki literackiej, na język teatru może się wydać karkołomna, a jednak, odnoszę wrażenie, okazuje się udana i przemawiająca. Dla potrzeb przedstawienia napisano właściwie nowy tekst, z powodzeniem, wyjmując najważniejsze wątki i motywy literackiego oryginału.

              Fabuła spektaklu rozwija się na planie celebryckiej gali, odpowiednika dziewiętnastowiecznego salonu arystokratycznego. Pozwala to na klarowną i ostrą prezentację bohaterów i tematów przeniesionych z powieści. Szatańskim i trafionym pomysłem wydaje się w przedstawieniu brawurowa reinterpretacja postaci Rzeckiego w roli wodzireja tego show („błazeński” i „cyrkowy” jak zwykle Arkadiusz Buszko). Przeniesienie we współczesność ma wiele konsekwencji, a pierwszą w języku, który jest pomieszaniem uwspółcześniającego przetworzenia-przekładu z oryginalnym językiem utworu, przy czym kontaminacja ta nie wywołuje zgrzytu. Być może zabieg ten bierze się  z przekonania, że język Prusa jest w pewnych momentach niezastąpiony - np. w prezentacji kluczowych dla przekazu spektaklu monologów wewnętrznych Wokulskiego. Połączenie owo brzmi przekonująco.

              Oczywiście, konieczne okazały się takie odwołania do bieżącej rzeczywistości, które eksponują zbliżone do świata tej realistycznej powieści problemy mające wymiar uniwersalny, jak wciąż istniejące przepaści ekonomiczne i społeczne. Wyciszone z kolei zostają komunikaty w przedmiocie idei dyskutowanych przez Prusa. Romantyczny wymiar osobowości Wokulskiego zostaje sprowadzony do jednego sensu - siły autodestruktywnej miłości do Izabeli, koncepcje pozytywistyczne z kolei zamysł inscenizatorski definiuje jako aktywność charytatywną, zachowując skalę znaczenia obu problemów. Gdyby chcieć wskazać na największe atuty inscenizacji, wspomnieć warto doskonale grającą sferę muzyki i tańca. Taniec ma tu niejeden wymiar. Tańczy się, bo gala to również raut, impreza. Taniec wyraża ekspresję relacji między postaciami flirtujących kobiet i mężczyzn, ale też implikuje relacje społeczne. A muzyka - nierzadko popowo landrynkowa albo schematycznie punkrockowa, schlebiająca pospolitym gustom - uwodzi. Przede wszystkim jednak harmonizuje z treścią werbalnego i wizualnego przekazu: piosenka wnosi przekonującą formułę komunikatu, np. w monologu głównego bohatera dzielonym między dwoje, Wokulskiego i dodaną postać hostessy-wokalistki zaproszonej na galę, zyskuje wydźwięk wzmocniony, a nawet wstrząsający.

              Ciekawym elementem reinterpretującym wydaje się scena napaści desperata-mściciela (wariant postaci Mraczewskiego) terroryzującego zebranych bohaterów w akcie zemsty za krzywdy społeczne wyrządzane „ludziom pracy”. Wątek ten można czytać jako jakiś pogłos romantycznych idei rewolucyjnych, choć wymowa jego jak najbardziej aktualna. W jednym z końcowych monologów Wokulskiego zjawia się warta odnotowania sugestia rozszerzająca horyzont kultury, literatury, która ukształtowała albo naznaczyła umysłowość oraz wrażliwość moralną i emocjonalną głównego bohatera: w spektaklu przeklina bowiem nie tylko Mickiewicza i Słowackiego, ale również... Prusa, Gombrowicza i Miłosza! Daje się to odczytać jako artystyczna prowokacja, wieloznaczna i nawet autoironiczna, rozszerzająca jeszcze bardziej rozumienie i wynik dialogu współczesnego nam Wokulskiego z literacką i filozoficzną tradycją, który zmierza w kierunku dywagacji na temat relacji indywiduum ze światem – indywidualności ze społeczeństwem. Równie egzystencjalny wyraz zyskuje słynna z powieści scena żegnającego się z życiem Rzeckiego. Zresztą znany motyw teatrum mundi wyczytamy z przedstawienia nie tylko tutaj, ale również w scenach zbiorowych pląsów elity, będących reprezentacją skrajnych i osobliwych ludzkich postaw.

              To – po większej części – atuty tej zajmującej i atrakcyjnej ze wszech miar adaptacji, która, co nieoczywiste i nieczęste, nie pozostawia widza obojętnym, nie tylko z powodu dylematów moralnych i światopoglądowych, w jakie go angażuje, ale również ze względów czysto estetycznych i emocjonalnych. Inscenizacja mocno działa sensualnie, nie tylko daje dużo do myślenia, ale i bawi. Rozmowy z młodzieżą o spektaklu przynoszą zdecydowaną sugestię, że i oni podzielają entuzjazm dla nowej propozycji szczecińskiego Teatru Współczesnego. Zachęcamy zatem tych, którzy dzieła jeszcze nie smakowali, do podjęcia ryzyka zainteresowania się ofertą.

              Tekst: Romuald Kuźmitowicz

              Informacje o przedstawieniu, zdjęcia na stronie: https://wspolczesny.szczecin.pl/lalka/

               

               

               

               

               

               

            • Park Drawieński jest nasz.

            • W słoneczny piątek (01.10.21) uczniowie klas 2B i 2D wraz z wychowawcami i opiekunami wyruszyli na wycieczkę edukacyjną do Drawieńskiego Parku Narodowego. Było to możliwe w ramach Festiwalu Nauki w Szczecinie, a w szczególności dzięki Zachodniopomorskiemu Uniwersytetowi Technologicznemu , który uczestniczy w projekcie "Współpraca transgraniczna między uczelniami i dużymi obszarami chronionymi w Euroregionie Pomerania". Głównym organizatorem wyjazdu był dr inż. Wojciech Zbaraszewski z Wydziału Ekonomicznego ZUT. Projekt był dofinansowany w ramach Programu Współpracy Interreg V A Meklemburgia-Pomorze Przednie/Brandenburgia/Polska, ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR). Na miejscu w sercu parku w Głusku przywitali nas pracownicy parku, p. Joanna Osińska i p. Tomasz Bogucki, którzy byli naszymi przewodnikami. Zaprowadzili nas w malownicze i tajemnicze zakątki parku. Wędrowaliśmy m.in. wokół Jeziora Czarnego, które jest osobliwością w Polsce i Europie. Stamtąd trasa prowadziła do osady Ostrowite, gdzie mogliśmy zobaczyć perełki budownictwa szachulcowego i pruskiego muru, wszystko pięknie odrestaurowane. Byliśmy w bunkrze na cmentarzu, na Wale Pomorskim, który był osiągnięciem techniki na tamte czasy. Na zakończenie było ognisko na Kamiennej ,a przez cały czas mogliśmy podziwiać urokliwe widoki krętej Drawy .Na Drawie urządza się spływy kajakowe słynne na całą Polskę. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni ,co widać zresztą na załączonych zdjęciach.
              Tekst: Teresa Pietruszewska-Czech,
              zdjęcia: Teresa Pietruszewska-Czech, M. Wenz.

          • Sukces naszej uczennicy.
            • Sukces naszej uczennicy.

            • Amelia Pytka, uczennica klasy 3PD, została finalistką Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy o Podatkach. Organizatorem konkursu jest Krajowa Izba Doradców Podatkowych. Konkurs odbył się 7 września w Katowicach. Zdjęcia p. Eliza Pytka.

            • Wykład na ZUT

            • W ramach XXI Zachodniopomorskiego Festiwalu Nauki uczniowie kl. 2D pod opieką wychowawcy uczestniczyli w wykładzie na Wydziale Ekonomicznym nt. "Wpływu starzenia się społeczeństwa na ekonomię". Wykład wygłosił dr Aleksander Malkowski. Fot. Teresa Pietruszewska-Czech.

            • Wewnętrzne procedury bezpieczeństwa związane z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 dotyczące organizowania zajęć lekcyjnych w roku szkolnym 2021/2022 w IX Liceum Ogólnokształcącym z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Bohaterów Monte Cassino w Szczecinie

            • 1.    ZASADY OGÓLNE


              1.1.    Zajęcia lekcyjne oraz pozalekcyjne odbywają się w systemie stacjonarnym na terenie szkoły.
              1.2.    W przypadku nauczania indywidualnego ucznia z chorobą przewlekłą, na podstawie opinii lekarza sprawującego opiekę zdrowotną nad uczniem oraz na wniosek rodzica ucznia możliwe jest prowadzenie zajęć w systemie zdalnym lub hybrydowym.
              1.3.    Na terenie szkoły mogą przebywać wyłącznie osoby zdrowe (uczniowie, rodzice  ucznia, pracownicy szkoły, interesanci), bez objawów chorobowych sugerujących infekcje dróg oddechowych oraz gdy domownicy nie przebywają na kwarantannie lub izolacji w warunkach domowych.
              1.4.    W drodze do i ze szkoły uczniowie mają obowiązek przestrzegania aktualnych przepisów prawa dotyczących zachowania w przestrzeni publicznej.
              1.5.    Rodzice uczniów oraz inne osoby niebędące pracownikami szkoły powinny kontaktować się ze szkołą mailowo, poprzez dziennik elektroniczny, platformę Teams lub telefonicznie.
              1.6.    W przypadku konieczności przyjścia do szkoły, rodzice uczniów lub inne osoby z zewnątrz, telefonicznie bądź mailowo informują o tym szkołę, umawiając się na określony dzień i godzinę. Ponadto należy ograniczyć czas przebywania w budynku do niezbędnego minimum.
               
              1.7.    Uczniowie, w sprawach niewymagających przyjścia do sekretariatu szkoły, powinni kontaktować się ze szkołą mailowo lub telefonicznie.

              2.    ŚRODKI BEZPIECZEŃSTWA ZWIĄZANE Z ORGANIZACJĄ PRZEBYWANIA NA
              TERENIE SZKOŁY ORAZ ZAJĘĆ LEKCYJNYCH


              2.1    Przy wejściu do szkoły widnieje informacja:
              1)    dotycząca objawów zarażenia koronawirusem oraz sposobów zapobiegania
              zakażeniu,
              2)    zawierająca nazwę, adres oraz numer telefonu do najbliższej stacji sanitarno- epidemiologicznej,
              3)    zawierająca adres oraz numer telefonu najbliższego oddziału zakaźnego,
              4)    zawierająca numery telefonów do służb medycznych,
              5)    zawierająca numer infolinii NFZ w sprawie koronawirusa (800 190 590).
              2.2    Na teren szkoły mogą wejść wyłącznie osoby z zakrytymi ustami i nosem.
              2.3    Przy wejściu do szkoły umieszczono płyn do dezynfekcji rąk (środek na bazie alkoholu, min. 60%) wraz z informacją o obowiązku korzystania z niego przez wszystkie osoby wchodzące na teren szkoły.
              2.4        Wprowadzono obowiązek korzystania przez uczniów z różnych wejść do budynku szkoły. Uczniowie wchodzą do budynku szkoły i opuszczają go czterema wejściami:
              1)    wejście A(główne)-klasy pierwsze i drugie
              2)    wejście C(z tyłu budynku szkoły od strony ul. Mariackiej)-klasy: 3Pa, 3Pb, 3Pc, 3Pd, 3Pe, 3Pf,
              3)    wejście D(z tyłu budynku szkoły od strony ul. Farnej)-klasy maturalne.
              2.5        Uczniowie, po wejściu do szkoły, kierują się bezpośrednio do wyznaczonej sali lekcyjnej. Po zajęciu miejsca w wyznaczonej ławce mogą odkryć usta i nos.
              2.6      W szkole uczniów obowiązuje poruszanie się schodami według następującej zasady:
              1)    Klatka 1(przy sali 12)- wyłącznie wchodzenie na wyższe piętra,
              2)    Klatka 2(naprzeciwko sali 3)- wyłącznie schodzenie na niższe kondygnacje.
              2.7    Uczniowie są zobowiązani do ograniczenia liczby rzeczy wnoszonych na teren szkoły do niezbędnego minimum.
               
              2.8    Uczniowie pozostawiają rzeczy osobiste w szatniach oraz szafkach.
              2.9    Uczniowie korzystają wyłącznie z własnych podręczników oraz przyborów szkolnych.
              2.10    Uczniowie, którzy nie uczęszczają na zajęcia religii przebywają w czasie tych zajęć w Auli szkoły pod opieką nauczyciela bibliotekarza.
              2.11    W trakcie przerw uczniowie ograniczają przemieszczanie się  do niezbędnego minimum(z wyjątkiem konieczności zmiany sali) oraz każdorazowo zasłaniają usta i  nos. 
              2.12    Korzystanie z zasobów biblioteki i czytelni oraz przebywanie w tych pomieszczeniach odbywa się zgodnie z regulaminem korzystania z tych pomieszczeń obowiązującym od 1 września br.
              2.13    Sale lekcyjne oraz korytarze szkoły są wietrzone przed wpuszczeniem do nich
              uczniów, w czasie przerw oraz w czasie lekcji.
              2.14    Nauczyciel przed rozpoczęciem lekcji z kolejną grupą uczniów ma obowiązek zdezynfekowania sali. 
              2.15    Toalety są dezynfekowane na bieżąco. W widocznych miejscach wywieszono plakaty  z zasadami prawidłowego mycia rąk, a przy dozownikach z płynem – instrukcję na  temat prawidłowej dezynfekcji rąk.
              2.16    Przeprowadzany będzie monitoring codziennych prac porządkowych, ze szczególnym uwzględnieniem utrzymywania w czystości ciągów komunikacyjnych, dezynfekowania powierzchni dotykowych: poręczy, klamek, włączników światła, klawiatur, myszek, uchwytów, poręczy krzeseł i powierzchni płaskich.
              2.17    Dezynfekcja   pomieszczeń    lub    przedmiotów,    odbywać    się    będzie    zgodnie    z zaleceniami producentów środków dezynfekujących tak, aby uczestnicy zajęć nie byli narażeni na wdychanie oparów środków służących do dezynfekcji.
              2.18    Korzystanie z bufetu szkoły zostaje ograniczone do zakupu przekąsek i napojów na wynos, bez możliwości ich spożywania na miejscu.
               

              3    POSTĘPOWANIE W PRZYPADKU PODEJRZENIA ZAKAŻENIA U UCZNIA
              3.1    Na terenie szkoły wyznaczono i przygotowano pomieszczenie(gabinet 02A), w którym będzie można odizolować ucznia w przypadku stwierdzenia objawów chorobowych. Izolatorium będzie wyposażone m.in. w środki ochrony osobistej i płyn dezynfekujący.
              3.2    Uczeń, u którego wykryto niepokojące objawy, przebywa w izolatorium do czasu przybycia rodziców, których szkoła powiadamia o konieczności pilnego odebrania dziecka ze szkoły.
              3.3    W przypadku braku możliwości osobistego odbioru dziecka ze szkoły, rodzic jest zobowiązany do pozostawienia w sekretariacie szkoły pisemnego upoważnienia dla osoby odbierającej ucznia w zastępstwie. Upoważnienie należy złożyć w pierwszym tygodniu września.
              3.4    Uczeń przebywa w warunkach izolacji pod opieką pedagoga, z zachowaniem dystansu min. 2 metry oraz zakrywaniu nosa i ust.
              3.5    Jeśli zajdzie taka potrzeba, rodzic z dzieckiem powinni udać się do lekarza.
              3.6    Jeżeli objawy wskazują na możliwość zarażenia koronawirusem (infekcja górnych dróg oddechowych, wysoka gorączka, kaszel), należy poinformować o tym najbliższą powiatową stację sanitarno-epidemiologiczną i postępować według jej dalszych zaleceń.
              3.7    W przypadku pozytywnego wyniku testu, rodzic ma obowiązek powiadomić o tym
              Dyrektora Szkoły.
              3.8    W szkole zostanie wszczęte dochodzenie epidemiczne, którego celem jest ustalenie kręgu osób potencjalnie narażonych na zarażenie.
               

              4    POSTĘPOWANIE    W    PRZYPADKU    PODEJRZENIA    ZAKAŻENIA    U PRACOWNIKA SZKOŁY
              4.1    W  przypadku  wystąpienia  niepokojących   objawów,   pracownicy   szkoły   pozostają w domu, powiadamiają o tym fakcie Dyrektora Szkoły oraz kontaktują się telefonicznie ze stacją sanitarno-epidemiologiczną, oddziałem zakaźnym, a w razie pogarszania się stanu zdrowia numerem 999 lub 112.
              4.2    W przypadku wystąpienia u pracownika będącego na stanowisku pracy niepokojących objawów sugerujących infekcję dróg oddechowych, należy o tym powiadomić Dyrektora Szkoły oraz skontaktować się telefonicznie z lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej aby uzyskać poradę medyczną.
              4.3    Obszar, w którym poruszał się pracownik, zostają poddane dezynfekcji oraz gruntownemu sprzątaniu, zgodnie z funkcjonującymi procedurami.
              4.4    W przypadku potwierdzonego zakażenia SARS-CoV-2 na terenie szkoły zostaną wdrożone zalecenia państwowego powiatowego inspektora sanitarnego.

              5    POSTĘPOWANIE W PRZYPADKU KONTAKTU Z OSOBĄ PODEJRZANĄ O ZAKAŻENIE COVID-19
              5.1    W przypadku kontaktu z osobą zakażoną COVID-19 należy poinformować o tym najbliższą powiatową stację sanitarno-epidemiologiczną i postępować według jej dalszych zaleceń.
               

            • OGŁOSZENIE WYNIKÓW REKRUTACJI

            • 22 lipca 2021 r. o godzinie 12:00
               

              Kandydaci mają możliwość sprawdzenia wyników rekrutacji on-line po zalogowaniu się na swoje konto w systemie Nabór.

              Jednocześnie, w szkole pierwszego wyboru zostaną wywieszone listy kandydatów zakwalifikowanych
              i niezakwalifikowanych do klas pierwszych

            • ODBIÓR ZAŚWIADCZEŃ O WYNIKACH EGZAMINU MATURALNEGO

            • 5 lipca 2021 r., godzina 12.00

              Absolwenci z lat poprzednich odbierają zaświadczenia o wynikach egzaminu maturalnego w sekretariacie szkolnym,
              od 12.00 do 15.00.

               

               

              Przypominamy o obowiązujących zasadach bezpieczeństwa

              i wytycznych GIS. Prosimy o zabranie ze sobą maseczki ochronnej

              i własnego długopisu!

          • Zakończenie Roku Szkolnego i początek wakacji!!!
            • Zakończenie Roku Szkolnego i początek wakacji!!!

            • Wszystkim uczniom i  rodzicom życzymy udanych wakacji!

              Do zobaczenia 1 września 2021r.



                                                                                       Dyrekcja i Grono Pedagogiczne IX LO.
               

          • DSD I i DSD II
            • DSD I i DSD II

            • W roku szkolnym 2020/2021 po raz kolejny odbył się w naszej szkole pisemny i ustny egzamin DSD I (poziom A2/B1) oraz DSD II (poziom B2/C1).

              Pozytywny wynik egzaminu DSD I uzyskało 41 uczniów oraz w przypadku egzaminu DSD II 21 uczniów. 


              Deutsches Sprachdiplom DSD – jest wspólnym przedsięwzięciem federacji i krajów związkowych
              Republiki Federalnej Niemiec.

              DSD jest egzaminem opracowanym i przeprowadzonym we współpracy z ZfA (Zentralstelle für das Auslandsschulwesen). Od wielu lat w IX Liceum Ogólnokształcącym jest przeprowadzany egzamin DSD I jaki również egzamin DSD II.


              DSD – poziom I 

              • odpowiada poziomowi B1 Europejskiego Systemu Opisu Kształcenia Językowego
              • jest potwierdzeniem umiejętności językowych przy ubieganiu się o przyjęcie do kolegiów w Niemczech
              • pomaga w ubieganiu się o przyjęcie na studia w Niemczech

              DSD – poziom II

              • odpowiada poziomowi B2 względnie C1 Europejskiego Systemu Opisu Kształcenia Językowego
              •  potwierdza umiejętności językowe potrzebne przy rekrutacji na uniwersytety w Niemczech

              Wszystkim uczniom serdecznie gratulujemy!

          • Pierwsza praca koła naukowego "Reaktywna Dziewiątka"
            • Pierwsza praca koła naukowego "Reaktywna Dziewiątka"

            • Miło nam poinformować, że ukazała się pierwsza praca koła naukowego "Reaktywna Dziewiątka" uczniów  klasy 2 pf w czasopiśmie "Tworzywa sztuczne w przemyśle".  Praca pt "Elastomery estrowe na bazie ksylitolu modyfikowane nanometrycznym tlenkiem ceru" dotyczy badań, które Pani dr inż. Marta Piątek - Hnat nauczycielka chemi w IX LO przeprowadziła na uczelni, a uczniowie bardzo intensywnie włączyli się w redagowanie tekstu i rysunków.
              Zapraszamy do lektury na stronach 48-50.
               

          • Wyniki VII Wojewódzkiego Konkursu Wiedzy o Japonii!
            • Wyniki VII Wojewódzkiego Konkursu Wiedzy o Japonii!

            •  

              W piątek 18 czerwca 2021 roku odbył się VII Wojewódzki Konkurs Wiedzy o Japonii zorganizowany przez IX LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Bohaterów Monte Cassino 

              Uczniowie biorący udział w konkursie wykazali się wiedzą na temat życia codziennego w Japonii oraz historii i kultury kraju kwitnącej wiśni. 

               LAUREACI: 

              W kategorii uczniów szkół ponadpodstawowych 

              I miejsce: Wiktor Kokotowski IX LO w Szczecinie 

              II miejsce: Szymon Zientarski XIII LO w Szczecinie 

              III miejsce: Szymon Karpiesiuk XVI LO w Szczecinie 

              W kategorii uczniów szkół podstawowych 

              I miejsce: Julia Kaczyńska SP47 w Szczecinie 

              Laureaci i uczestnicy otrzymali nagrody: mangi japońskie i gadżety sponsorowane przez wydawnictwo J.P.Fantastica oraz upominki sponsorowane przez firmę Oyakata, producenta zup ramen w kubkach. 

              Gratulujemy zwycięzcom i dziękujemy pozostałym uczestnikom. 

              Zapraszamy za rok! 

    • Kontakty

      • IX LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Bohaterów Monte Cassino w Szczecinie
      • (91) 433 31 97
      • (91) 433 67 62 (nieczynny)
      • plac Mariacki 1
        70-547 Szczecin
        Poland
      • 1. Księgowość
        2. Płace
        3. Kierownik gospodarczy
        4. Pokój nauczycielski
        5. Pedagog
        6. Informatyk
        7. Pielęgniarka
        8. FAX
        9. Sekretariat
    • Logowanie